NES

Często zdarza się tak, że chęć rozwoju przynosi przeciwny skutek, gdy "hajs is the limit". Posiadając daily cara, który nie jest gruzem, dodając do tego wydarzenia życiowo-losowe, czas i to jak bardzo ten gruz potrafi się pierdolić, mamy niekończącą się historię dłubania przy aucie i kompletnie 0 jazdy, a jak już to wkurwianie się odkrywając, że znowu coś nie jest tak, jakbyśmy tego chcieli. To wszystko to chleb powszedni gruzingu. Jak mawia moja cudowna dziewczyna "Nie masz problemów, albo Ci ich za mało ? Kup e36."



Ja mam dwa.



logo logo


Nie żebym się nad sobą użalał, bo nie lubię tego robić. Ale nie znalazłem innych słów na początek tej historii.

A więc było to tak...

Najsampierw kompletnie zajarany driftem, z myślą: "Tak, to jest to co, chce robić ! Moja nowa zajawka !" z entuzjazmem dziecka otwierającego, trafione w dychę, prezenty gwiazdkowe, pognałem po mojego pierwszego gruza. Było (i do dziś jest) to pancerne 1.6 o mocy 100 (wściekłych) koni mechanicznych. Z zaspawanym dyfrem, układem wydechowym z firmy "MASAHUKU KATANIMA" i z zawieszeniem sportowym "Diax Sport" model "Toupierdol". Czyli klasyka gruzingu. Jednym słowem, perełka. (fot z prawej). Moja dziewczyna ochrzciła go "Tłuczek" i naprawdę dziarsko znosił różne trudy nauki driftu - mojego i mojej Sylwii. Mimo tego, raz się zagotowała tak, że wyrwał się króciec od węża w chłodnicy, kolejnym razem pękła tylna belka. Ale w porównaniu z moim nowszym nabytkiem nie było tego sporo. Ma jednak jedną poważną wadę. Jako, że w mojej okolicy jest mało miejscówek, gdzie można potrenować. A tory są dość daleko, to mało opłacalna staje się akcja z wyjazdem na tor z "tłuczkiem" na lawecie + całymi kosztami przedsięwzięcia, tylko po to, aby poczciwy "tłuczek" rozkraczył się po kilku minutach na czerwonym i kilku dłuższych łukach. Dlatego potrzebowałem street driftówy. Auta z papierami w razie "w", który nie będzie przypałowy i którego z czasem doprowadzę do stanu w którym "akcja tor", nie będzie stała pod tak wielkim znakiem zapytania z powodu stanu technicznego mojego "sport gruza".

I choć nie wpisze sobie tego w CV, ale gdzieś w napisach końcowych mojego życia powinien się pojawić "achievement" przejechania polski gruzem za 4k.

"Sport legal street prawilna driftówa"

Tak więc, któregoś pięknego dnia, poczyniłem ruchy by zakupić wymarzonyego gruza. Przywiozłem spod Piły dwulitrowego "kompota". I choć nie wpisze sobie tego w CV, ale gdzieś w napisach końcowych mojego życia powinien się pojawić "achievement" przejechania polski gruzem za 4k. Podróż ponad 700km wybebeszonym e36 nie należała do przyjemnych ale mniejsza z tym - marzenie spełnione. Najwięcej fun'u dały mi jednak ostatnie kilometry od zjazdu z a4 pod domu, gdzie już nie jechałem tak zachowawczo jak autostradą i mogłem "dać ku***e miodu". Prosty dwu litrowy silnik spowodował uśmiech na mojej buźce. Jak się okazało jeszcze nie raz będzie go powodował, jak wręcz przeciwnie, odbierał, bo z tym autem jest na prawdę gruba gruzińska historia, awarii i napraw.

Jeszcze tego samego dnia, chciałem zakręcić kilka kółek koło domu, okazało się że fura jakoś nie chce iść bokiem. Dobra - mówię, sobie - Zawias seria, dyferencjał może słabo pospawany, jakieś luzy, sprawa do ogarnięcia - założę gwint, opuszczę środek ciężkości i będzie git. Pierwszym modem było założenie gwintu. Jak się okazało nie dało to zbyt wiele. Auto pływało, wyjeżdżało przodem. Ogólnie prowadziło się jak wózek sklepowy ze zgrzewką wody gazowanej na samym przodzie. Po długiej przerwie spowodowanej wyjazdem do Holandii, zabrałem się za ogarnięcie gruza, któremu dodatkowo zaczął wypadać zapłon, oraz podjąłem decyzję, że "tłuczek" od teraz będzie "dawcą", jako że jest w naprawdę dobrym stanie.

Dłubanie, dłubanie, dłubanie...

mpaler W moim domu rodzinnym gdzie stoją gruzy, zabrałem się za robotę. Rozebrałem cały pas przedni w moim nowym nabytku aby dobrać się do silnika, okazało się, że przez brak osłony i uszczelki w podszybiu, cewki zalewała woda, co powodowało utopienie świec a w konsekwencji brak pracy na 3 cylindrach. Świece i cewki zostały wymienione oraz poprawiłem szczelność komory silnika, montując osłonę cewek własnej roboty i uszczelkę podszybia przełożoną z "tłuczka". Tanio i średnio, ale tanio- wiadomo. Idąc dalej, zająłem się tylnym zawieszeniem. Zdemontowałem z tłuczka wahacze i dyfer, oczyściłem pomalowałem i założyłem na moją "street, legal, driftówe". Pierwsze jadzy testowe dały mi do wiadomości, że nadal samochód nie prowadzi się tak jak tego bym oczekiwał, a do tego doszedł problem z masą silnika, która gdzieś ginie i silnik gaśnie, bądź nie chce zapalać itp. W momencie pisania tego postu, samochód stoi na kobyłkach w garażu a ja weekendowo jeżdżę i składam go do kupy szukając rozwiązania problemów. Reszta prac w kolejnych wpisach.